Site icon Bizrun.pl

Postanowiliśmy zrobić to, co niemożliwe

Z wykształcenia jest japonistką, z doświadczenia marketingowcem. Dzięki kreatywności i odwadze stała się jednak… producentką butów.

O kim mowa? O Aleksandrze Jarośkiewicz, która wraz z przyjaciółmi stworzyła internetowy sklep, w którym klienci sami projektują buty dla siebie.

Marcin Pietraszek: Fun in Design właśnie zwyciężył w konkursie Startup Fest. Co Pani zdaniem zaważyło na tym, że ten nietypowy „sklep z butami” pokonał wszystkich konkurentów?

Ola Jarośkiewicz: Kilka czynników. Po pierwsze to, że w gronie finałowej „piętnastki” był to jedyny projekt, który oferuje klientowi gotowy produkt.

Po drugie, Fun in Design to połączenie mody i technologii i wydaje mi się, że ta kombinacja i ten model biznesowy przyciągnął uwagę mentorów Startup Festu. Ponadto, działamy od marca i mogliśmy pochwalić się konkretami, przede wszystkim cyframi, które chcemy zwielokrotnić.

Nasz projekt w pewnym sensie odstawał od kanonu prezentowanych projektów i w dużej mierze właśnie to zaważyło na tym, że zostaliśmy zauważeni i nagrodzeni.

Kiedy i w jaki sposób zrodził się pomysł na Fun in Design?

Jak to zawsze w takich historiach bywa, było w tym trochę przypadku. Wraz z moim znajomym, Pawłem Koconem, doszliśmy do wniosku, że jesteśmy na bardzo podobnych etapach kariery zawodowej i czas pomyśleć o czymś swoim. Paweł jest PR-owcem, do kompletu zabrakło nam kogoś, kto zna się na sprzedaży. Tak dołączył do nas Mikołaj Lenart, tzw. sales manager, z którym poznaliśmy się jeszcze na studiach.

Pozostało nam tylko znaleźć pomysł na biznes. Po swoich podróżach po Japonii, z garścią inspiracji, odbyłam wirtualną wycieczkę po całym świecie i przygotowałam trzy propozycje.

Jedną z nich był australijski Shoes of Pray, na który natrafiłam w Kioto, a potem dokładnie obejrzałam w sieci. Jest to portal, który daje możliwość projektowania butów przez internet. Ponieważ pomysł ten wydał nam się kompletnie niemożliwy do zrealizowania, postanowiliśmy go wdrożyć. Pomyśleliśmy, że jeśli uda nam się z butami, to uda nam się z każdym kolejnym produktem.

Co było najtrudniejsze na drodze od pomysłu do realizacji?

Jest taki tekst w „Ziemi Obiecanej”: ja nie mam nic, ty nie masz nic, to razem mamy tyle, w sam raz tyle, żeby wybudować wielką fabrykę. Mówiąc wprost, wszystko było trudne, ponieważ musieliśmy zacząć od kopania fundamentów. Nie mieliśmy żadnego zaplecza produkcyjnego, technologicznego. To, co mieliśmy, to zapał i kontakty.

Zadziałał system rekomendacji i poleceń. Ktoś kogoś znał, podesłał adres, pomógł w zorganizowaniu spotkania. Tak w ponad pół roku znaleźliśmy producenta, przygotowaliśmy ofertę produktową i odpaliliśmy stronę.

Nie byłoby to jednak możliwe zupełnie bez pieniędzy. Jakich nakładów wymagało stworzenie firmy? Czy środki te pochodziły z Państwa oszczędności, czy od zewnętrznych inwestorów?

To był ten kolejny plus pracy w korporacjach. Każdy z nas odłożył na czarną godzinę trochę gotówki, którą mogliśmy zainwestować.

Fun in Design to ciekawy koncept, zgodnie z którym klient sam wybiera wzory i kolory, niejako samodzielnie projektując buty dla siebie. Ale jestem ciekaw jak to wygląda od drugiej strony? Co się dzieje, gdy klient złoży zamówienie?

Każde zamówienie to pojedyncze, indywidualne zlecenie, które trafia na produkcję. Rzemieślnicy szyją ręcznie buty zgodnie ze specyfikacją określoną przez klienta. Zresztą, zainspirowani programami z cyklu How it’s made przygotowaliśmy własny film pokazujący proces produkcji naszych butów od kuchni.

Zobacz film na drugiej stronie artykułu


Czy planują Państwo rozszerzyć ofertę poza buty?

Jak najbardziej. Buty to dla nas proof of concept. Myślimy o wprowadzeniu nowych produktów i wyjściu poza granice Polski.

Czy obecne zainteresowanie ofertą ze strony klientów spełnia Pani oczekiwania?

Zważywszy, że jesteśmy obecni na rynku od marca tego roku, obecne wyniki sprzedażowe oraz rozpoznawalność naszej marki są na zadowalającym poziomie. Oczywiście apetyt rośnie w miarę jedzenia, tak więc ciągle nam mało.

W takim razie, co Państwo robią w celu wypromowania swojej oferty?

Przede wszystkim wierzymy w siłę poleceń i rekomendacji. Projektowanie butów przez internet nie jest jeszcze popularne i może wydawać się ryzykowne. Dlatego jedna zadowolona klientka, to potencjalnie kilka nowych zamówień. Zdażyło się już tak, że wysyłając jedną parę butów do dużej korporacji, w ciągu kilku kolejnych dni spływało do nas sporo zamówień z tej samej firmy.

Prowadzimy też dużo działań promocyjnych. Dość aktywnie promujemy nasz fanpage na Facebooku, współpracujemy z blogerkami, kilkakrotnie pojawiliśmy się w środkach masowego przekazu. Często wychodzimy z internetu i pojawiamy się na różnych wydarzeniach modowych, podczas których można zobaczyć nasze buty na żywo, przymierzyć je, kupić gotowe pary. Wyjeżdżamy także z Warszawy, skąd prowadzimy firmę i już niedługo pojawimy się we Wrocławiu i Krakowie.

Co by Pani doradziła osobom, które też chciałyby założyć własną firmę, ale nie mają dość odwagi lub mają skromne możliwości finansowe?

Przede wszystkim trzeba mieć motywację i to silną. Własny biznes to świetna zabawa, ale przede wszystkim ciężka praca. Jeśli motywacja do działania jest, ale paraliżuje nas lęk, warto pogadać z dobrymi znajomymi i zrobić coś wspólnie; lepiej się podzielić niż w ogóle nic nie zrobić.

Należy też znaleźć odpowiedzi na kilka podstawowych pytań, warto poprosić o pomoc kogoś, kto wcieli się w rolę krytyka. Na czym polega pomysł? Jak będzie zarabiał? Czy jest na rynku konkurencja? Kto jest moim klientem?

Na koniec warto rozpisać sobie projekt na etapy, można tu skorzystać z jednego z darmowych systemów zarządzania projektami i od razu podzielić się zadaniami i wyznaczyć terminy realizacji.

Finanse to trudny temat, ale też zależny od skali i rodzaju projektu, zawsze ze swoim pomysłem można poszukać wsparcia wśród inwestorów czy w inkubatorach biznesu. Chcieć to móc.

Życzę dalszych sukcesów i dziękuję za rozmowę.

Z wykształcenia jest japonistką, z doświadczenia marketingowcem. Dzięki kreatywności i odwadze stała się jednak… producentką butów.

O kim mowa? O Aleksandrze Jarośkiewicz, która wraz z przyjaciółmi stworzyła internetowy sklep, w którym klienci sami projektują buty dla siebie.

Marcin Pietraszek: Fun in Design właśnie zwyciężył w konkursie Startup Fest. Co Pani zdaniem zaważyło na tym, że ten nietypowy „sklep z butami” pokonał wszystkich konkurentów?

Ola Jarośkiewicz: Kilka czynników. Po pierwsze to, że w gronie finałowej „piętnastki” był to jedyny projekt, który oferuje klientowi gotowy produkt.

Po drugie, Fun in Design to połączenie mody i technologii i wydaje mi się, że ta kombinacja i ten model biznesowy przyciągnął uwagę mentorów Startup Festu. Ponadto, działamy od marca i mogliśmy pochwalić się konkretami, przede wszystkim cyframi, które chcemy zwielokrotnić.

Nasz projekt w pewnym sensie odstawał od kanonu prezentowanych projektów i w dużej mierze właśnie to zaważyło na tym, że zostaliśmy zauważeni i nagrodzeni.

Kiedy i w jaki sposób zrodził się pomysł na Fun in Design?

Jak to zawsze w takich historiach bywa, było w tym trochę przypadku. Wraz z moim znajomym, Pawłem Koconem, doszliśmy do wniosku, że jesteśmy na bardzo podobnych etapach kariery zawodowej i czas pomyśleć o czymś swoim. Paweł jest PR-owcem, do kompletu zabrakło nam kogoś, kto zna się na sprzedaży. Tak dołączył do nas Mikołaj Lenart, tzw. sales manager, z którym poznaliśmy się jeszcze na studiach.

Pozostało nam tylko znaleźć pomysł na biznes. Po swoich podróżach po Japonii, z garścią inspiracji, odbyłam wirtualną wycieczkę po całym świecie i przygotowałam trzy propozycje.

Jedną z nich był australijski Shoes of Pray, na który natrafiłam w Kioto, a potem dokładnie obejrzałam w sieci. Jest to portal, który daje możliwość projektowania butów przez internet. Ponieważ pomysł ten wydał nam się kompletnie niemożliwy do zrealizowania, postanowiliśmy go wdrożyć. Pomyśleliśmy, że jeśli uda nam się z butami, to uda nam się z każdym kolejnym produktem.

Co było najtrudniejsze na drodze od pomysłu do realizacji?

Jest taki tekst w „Ziemi Obiecanej”: ja nie mam nic, ty nie masz nic, to razem mamy tyle, w sam raz tyle, żeby wybudować wielką fabrykę. Mówiąc wprost, wszystko było trudne, ponieważ musieliśmy zacząć od kopania fundamentów. Nie mieliśmy żadnego zaplecza produkcyjnego, technologicznego. To, co mieliśmy, to zapał i kontakty.

Zadziałał system rekomendacji i poleceń. Ktoś kogoś znał, podesłał adres, pomógł w zorganizowaniu spotkania. Tak w ponad pół roku znaleźliśmy producenta, przygotowaliśmy ofertę produktową i odpaliliśmy stronę.

Nie byłoby to jednak możliwe zupełnie bez pieniędzy. Jakich nakładów wymagało stworzenie firmy? Czy środki te pochodziły z Państwa oszczędności, czy od zewnętrznych inwestorów?

To był ten kolejny plus pracy w korporacjach. Każdy z nas odłożył na czarną godzinę trochę gotówki, którą mogliśmy zainwestować.

Fun in Design to ciekawy koncept, zgodnie z którym klient sam wybiera wzory i kolory, niejako samodzielnie projektując buty dla siebie. Ale jestem ciekaw jak to wygląda od drugiej strony? Co się dzieje, gdy klient złoży zamówienie?

Każde zamówienie to pojedyncze, indywidualne zlecenie, które trafia na produkcję. Rzemieślnicy szyją ręcznie buty zgodnie ze specyfikacją określoną przez klienta. Zresztą, zainspirowani programami z cyklu How it’s made przygotowaliśmy własny film pokazujący proces produkcji naszych butów od kuchni.

Zobacz film na drugiej stronie artykułu


Czy planują Państwo rozszerzyć ofertę poza buty?

Jak najbardziej. Buty to dla nas proof of concept. Myślimy o wprowadzeniu nowych produktów i wyjściu poza granice Polski.

Czy obecne zainteresowanie ofertą ze strony klientów spełnia Pani oczekiwania?

Zważywszy, że jesteśmy obecni na rynku od marca tego roku, obecne wyniki sprzedażowe oraz rozpoznawalność naszej marki są na zadowalającym poziomie. Oczywiście apetyt rośnie w miarę jedzenia, tak więc ciągle nam mało.

W takim razie, co Państwo robią w celu wypromowania swojej oferty?

Przede wszystkim wierzymy w siłę poleceń i rekomendacji. Projektowanie butów przez internet nie jest jeszcze popularne i może wydawać się ryzykowne. Dlatego jedna zadowolona klientka, to potencjalnie kilka nowych zamówień. Zdażyło się już tak, że wysyłając jedną parę butów do dużej korporacji, w ciągu kilku kolejnych dni spływało do nas sporo zamówień z tej samej firmy.

Prowadzimy też dużo działań promocyjnych. Dość aktywnie promujemy nasz fanpage na Facebooku, współpracujemy z blogerkami, kilkakrotnie pojawiliśmy się w środkach masowego przekazu. Często wychodzimy z internetu i pojawiamy się na różnych wydarzeniach modowych, podczas których można zobaczyć nasze buty na żywo, przymierzyć je, kupić gotowe pary. Wyjeżdżamy także z Warszawy, skąd prowadzimy firmę i już niedługo pojawimy się we Wrocławiu i Krakowie.

Co by Pani doradziła osobom, które też chciałyby założyć własną firmę, ale nie mają dość odwagi lub mają skromne możliwości finansowe?

Przede wszystkim trzeba mieć motywację i to silną. Własny biznes to świetna zabawa, ale przede wszystkim ciężka praca. Jeśli motywacja do działania jest, ale paraliżuje nas lęk, warto pogadać z dobrymi znajomymi i zrobić coś wspólnie; lepiej się podzielić niż w ogóle nic nie zrobić.

Należy też znaleźć odpowiedzi na kilka podstawowych pytań, warto poprosić o pomoc kogoś, kto wcieli się w rolę krytyka. Na czym polega pomysł? Jak będzie zarabiał? Czy jest na rynku konkurencja? Kto jest moim klientem?

Na koniec warto rozpisać sobie projekt na etapy, można tu skorzystać z jednego z darmowych systemów zarządzania projektami i od razu podzielić się zadaniami i wyznaczyć terminy realizacji.

Finanse to trudny temat, ale też zależny od skali i rodzaju projektu, zawsze ze swoim pomysłem można poszukać wsparcia wśród inwestorów czy w inkubatorach biznesu. Chcieć to móc.

Życzę dalszych sukcesów i dziękuję za rozmowę.

Exit mobile version