Czy banki centralne, które dołączyły się do złotego szaleństwa w ostatniej fazie hossy, będą dalej w niej partycypować? To najtrudniejszy do przewidzenia czynnik. Na pewno niektóre są już pod kreską. Analitycy Royal Bank of Scotland obliczyli, że najwięcej na razie straciły Korea Południowa, która kupiła złoto, gdy kosztowało ponad 1.800 dolarów za uncję, oraz Boliwia.
Jeżeli nie będzie dalszych wzrostów ceny kruszcu, za rok lub dwa zarządzający rezerwami będą zadawać sobie to samo pytanie, które od upadku systemu z Bretton Woods zadawali sobie bankierzy na Zachodzie: po co nam kruszec, który nie przynosi dochodu i do tego tanieje, gdy zamiast niego moglibyśmy mieć w portfelu dochodowe obligacje?
Drugim czynnikiem, który podtrzymuje obecne ceny kruszcu, są zakupy w Azji. Wprawdzie Bombay Bullion Association szacuje, że popyt ze strony największego konsumenta złota, Indii, spadnie w tym roku o 17-22 proc. na skutek spowolnienia gospodarki i słabnięcia rupii, jednak w Chinach zainteresowanie kruszcem cały czas jest spore — brak dobrej alternatywy inwestycyjnej, zwłaszcza po pęknięciu bańki na rynku nieruchomości, robi swoje. Cały czas duże zainteresowanie inwestycjami w złoto utrzymuje się w Azji Południowo-Wschodniej, ale wyhamowanie dynamiki inflacji nie daje szans na większe wzrosty popytu.
Powrót złotej hossy jest moim zdaniem możliwy wyłącznie w przypadku powrotu zainteresowania inwestorów amerykańskich i europejskich. Impulsem do ponownego rozważenia inwestycji w złoto jako jedynej pewnej bezpiecznej przystani musiałoby jednak być coś naprawdę poważnego.
Jedna możliwość to dalsze uszczuplenie klasy bezpiecznych aktywów. Przykładowo: gdyby Niemcy zdecydowali się na zagwarantowanie długu państw lub banków na południu strefy euro, inwestorzy mogliby stracić częściowo zaufanie do niemieckich obligacji. Podobnie mogłoby się stać, gdyby politycy amerykańscy nawet po wyborach prezydenckich nie byli w stanie dogadać się w kwestii redukcji deficytu budżetowego. Dalsze zadłużanie rządu USA powyżej progu 100 proc. PKB może podważyć zaufanie do dolara jako waluty rezerwowej, zachęcając tym samym do zakupu złota.
Inne katastrofalne scenariusze, takie jak rozpad strefy euro, także mogłyby przynieść wzrost zainteresowania inwestycjami w żółty metal.
Jeżeli jednak nic takiego nie nastąpi, oczekiwałbym raczej powolnego spadku cen. Pierwsza od początku kryzysu finansowego przecena złota większa niż 15 proc. przyniosła otrzeźwienie zachodnich inwestorów indywidualnych, którzy stracili wiarę w wieczny rynek byka. Bez nich nie uda się wrócić do szczytów z września 2011 roku, a bez tego przepowiednia wiecznej hossy przestanie się sama spełniać.
Prywatni inwestorzy instytucjonalni, obserwując, co się dzieje, dalej będą zmniejszać swoje zaangażowanie, ale to nie wystarczy do tego, by wystąpiła gwałtowna przecena. Prawdziwe spadki przyjdą dopiero wtedy, gdy spadnie zainteresowanie w Azji, ale do tego musi minąć co najmniej kilka kwartałów bez wzrostów. Powrót rynku do normy po kryzysowej huśtawce i ustąpienie przez inwestorów miejsca jubilerom zajmie zapewne jeszcze kilka lat.
Maciej Bitner – główny ekonomista Wealth Solutions
Fot. Getty Images