– Jeśli przychodzicie do inwestora, to musi w was zobaczyć potencjał, musicie również coś mu udowodnić, uwiarygodnić się. Tego można się nauczyć. Zaczynamy raczkować, a potem zdobywamy większe przestrzenie. To wielki łut szczęścia, że osoba w wieku 15 lat startuje, idzie szybko do przodu, rynek ją dopuszcza, a ona mając 20 lat osiąga totalny sukces. Zdarza się tak, ale to bajkowe. Czasem, żeby osiągnąć sukces, trzeba nawet zbankrutować – uważa Kurasiński.
Nie zawsze biznes potrzebuje inwestora, a jeśli już go znajdzie, to wsparcie nie powinno ograniczać się tylko do pieniędzy. Inwestor jest również mentorem.
Zatopić Titanica
Metodą prób i błędów posługują się zarówno ludzie, jak i zwierzęta. To jedna z form naturalnego uczenia się i zdobywania doświadczenia przez osoby o dużej potrzebie poznawczej i twórczej. W nauce, a także i biznesie może prowadzić do nowych odkryć i rozwiązań. Warto zaprzyjaźnić się z nią, planując pracę na własny rachunek, a kiedy nie wyjdzie pierwsza próba, podjąć kolejną, bo biznes ma być zabawą. Prowadzenie własnej firmy to proces, w którym nie można zapomnieć o rozwoju produktu.
– W biznesie myślenie jest przereklamowane – stwierdza prowokacyjnie Miłosz Brzeziński, coach, trener personalny, autor książek z psychologii biznesu.
– Z samego myślenia pieniędzy nie będzie. W biznesie jest wykorzystywana taka strategia, wzięta z chemii, trial and terror. Chemicy mieszali polimery i patrzyli co z tego wyjdzie. To się w biznesie w pewnej mierze sprawdza. Ale zdarza się tak, że budujemy Titanica przez 7 miesięcy, potem wypuszczamy go ze stoczni i od tego momentu on zaczyna tonąć. Pojawia się problem co z nim zrobić. Rynek za bardzo go nie chce, a my pakujemy pieniądze w to, żeby nie zatonął.
– Metoda trial and terror polega na czymś innym. Wypuszczamy na rynek mały projekt i obserwujemy czy się sprawdza. Jeśli nie, to trzeba strzelić i zatopić. Mój biznes to nie jest coś, co muszę kochać. Mówiąc szczerze, to ten pierwszy biznes i tak nie wyjdzie w takiej mierze, jak chcemy. Zaczynamy drugi, trzeci i tam to jest dopiero zabawa.
– Ludzie, którzy mają pieniądze i dorabiają się na własnych biznesach, nie pracują dla pieniędzy, oni to traktują jak grę na punkty. Gdy zaczniemy myśleć o tym, żeby nie stracić w biznesie, myślenie konserwatywne zawsze doprowadzi nas do tego, że będziemy próbowali wyjść na zero. To jest strasznie licha strategia – mówi Brzeziński.
Wszystko płynie, czyli potrzeba zmian
– Gdybyśmy byli bardzo przywiązani do swojego pomysłu i nie mierzyli, nie patrzyli jak realnie wypada on na rynku, to pewnie właśnie te biznesy kończyłyby się jeden po drugim, uderzając w niewidzialną ścianę. Drugim ważnym elementem jest MVP czyli minimum value product. To kwestie czy budujemy duży tankowiec, czy małą łódeczkę i na niej testujemy pewnego rodzaju rozwiązania. Jak jest ok, to budujemy masowo – mówi Kurasiński.
– Nie słuchajcie, że nie można zmieniać konceptu. Taka zmiana może być potrzebna do tego, żeby utrzymać się na rynku i nie dać się konkurencji. Nie warto słuchać doradców, którzy sugerują, żeby się nie zmieniać. Warto biznes na bieżąco zmieniać i modelować – podkreśla Żuk.
– Trzeba szukać sposobów. Jeśli mamy GPS w samochodzie i nie aktualizujemy w nim mapy, to też dojedziemy tam gdzie trzeba, ale nie będziemy tam już pierwsi. Musimy zmieniać sposoby, patrzeć, co się dzieje na rynku, z czego ludzie korzystają – mówi Brzeziński.
Powyższe wypowiedzi pochodzą z drugiej debaty organizowanej w ramach Narodowego Programu Przedsiębiorczości, podczas której eksperci doradzali przyszłym, młodym przedsiębiorcom.
Fot. Getty Images