Firmy budowlane w Polsce są w coraz trudniejszym położeniu. Ze względu na bardzo rygorystyczne warunki stawiane przez publicznego zamawiającego, coraz mniej z nich decyduje się wystartować w przetargach.
– Inwestorzy muszą zrozumieć, że pośrednio biorą dużą odpowiedzialność za cały proces budowy – mówi Marek Michałowski, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Dodatkowo pozyskanie zabezpieczeń od instytucji finansowych też staje się coraz trudniejsze.
Po ciężkim dla sektora budowlanego roku 2012, niektórzy zaczęli dostrzegać szansę na poprawę sytuacji, wiążąc to z nową perspektywą budżetową Unii Europejskiej i zapisanymi tam środkami na rozwój infrastruktury. Polski Związek Pracodawców Budownictwa tonuje ten optymizm.
– Wchodzą kolejne wielkie pieniądze, ale i bardzo duże wymagania od inwestorów – mówi Michałowski. – Spodziewają się, że branża budowlana, startująca w przetargach, cały czas będzie dostarczać gwarancję ubezpieczenia i to na ogromne kwoty.
Dzisiaj banki oraz inne instytucje operujące na rynku finansowym nie są skore do udzielania takich zabezpieczeń. Kryterium najniższej ceny, wprowadzone i realizowane przez GDDKiA, powoduje, że w przetargach nie stają tylko firmy wiarygodne i rzetelne, z zasobami umożliwiającymi realizację inwestycji. Coraz częściej do publicznego przetargu staje kilkanaście małych firm, które nie przeszłyby standardowego procesu prekwalifikacji.
Zdaniem branży, jeśli GDDKiA nie będzie konsekwentnie realizować prekwalifikacji, to powinna to – dla dobra publicznych pieniędzy – zrobić branża finansowa, by nie narażać podatników na straty związane z wycofywaniem się firm z już rozpoczętych inwestycji publicznych. Każde wycofanie się wykonawcy z inwestycji oznacza nie tylko opóźnienia, ale i konieczność organizowania nowego przetargu.
– Branża finansowa staje się takim regulatorem, powiedziałbym prekwalifikatorem. Bardzo uważnie patrzy na warunki, jakie ogłasza inwestor, które są naprawdę bardzo trudne – uważa Michałowski.
A to oznacza większe ryzyko, więc instytucje finansowe albo odmawiają udzielenia gwarancji, albo proces decyzyjny znacznie się wydłuża.
– Widać już, że coraz mniej firm startuje w przetargach. Część z nich przyznaje się, że chętnie by wystartowała, ale niestety nie może dogadać się z instytucjami finansowymi – wyjaśnia Michałowski.
Dodaje, że dotyczy to zarówno małych i średnich firm, jak i tych największych.
Według przedstawicieli branży budowlanej musi się to zmienić, inaczej popadnie ona w jeszcze większe tarapaty.
– Trzeba rozmawiać, żeby pokazać, jakie są interesy wszystkich stron: inwestora, wykonawcy i instytucji finansowych – tłumaczy szef PZPB. – Musimy wyjaśnić sobie, czego od siebie nawzajem oczekujemy, wyrównać szanse i rozłożyć odpowiednio prawa i obowiązki każdej ze stron.
Dzisiaj na rynku rośnie też znaczenie zamawiających, szczególnie publicznych. Wybór przez nich konkretnej firmy podkreśla jej wiarygodność, zarówno dla innych zleceniodawców, jak i dla podwykonawców. Dlatego – zdaniem Michałowskiego – decydując się na podpisanie kontraktu z wykonawcą robót, inwestor powinien mieć pewność co do jego rzetelności.
– Chodzi o takiego wykonawcę, który dał nie tylko najniższą cenę, ale który gwarantuje, że ta robota w tym czasie, za te pieniądze zostanie wykonana, i wtedy dużo mniej kłopotów będą mieli podwykonawcy – mówi Michałowski.
Podwykonawcy chcieliby wierzyć, że firma, dla której wykonują usługi, nie jest przypadkowa, to znaczy, że nie zbankrutuje, a oni nie stracą swoich pieniędzy. Każdy mechanizm, który to zagwarantuje, będzie przez nas popierany – mówią przedstawiciele branży. Stąd m.in. ich pozytywna opinia dotycząca ubezpieczeń na wypadek zapłaty kar umownych.
– To kolejne narzędzie, które, miejmy nadzieję, będzie teraz powszechnie stosowane – mówi Michałowski. – Każdy dodatkowy sygnał, który mówi: to będzie bezpieczniejsze, jest gwarancja, jest ubezpieczenie, to jest krok w prawidłowym kierunku, który może pokazać, że będzie nam wszystkim łatwiej współpracować.
Fot. Getty Images