Ostatnio wiele się pisze i mówi o tzw. „umowach śmieciowych”, zazwyczaj w złym kontekście. Gdyby jednak tak, jak chcą tego związkowcy, zostały one zlikwidowane lub objęte składkami ZUS, zmiana uderzyłaby nie tylko w pracodawców…
Choć przeciwko „umowom śmieciowym” najgłośniej protestują związkowcy, to nie ich problem najbardziej dotyczy. Trudno sobie wyobrazić, by na umowy o dzieło zatrudniani byli górnicy lub pielęgniarki, a gdyby tak się zdarzało, byłyby to działania całkowicie niezgodne z obecnie obowiązującym prawem.
Znacznie ciszej protestują ci, którzy rzeczywiście wykonują pracę na podstawie umów cywilno-prawnych. Dlaczego? Ponieważ zdają sobie sprawę, że przekształcenie umowy o dzieło w umowę o pracę najczęściej nie byłoby dla nich korzystne.
Owszem, pracodawca musiałby wtedy wpłacać składki na ubezpieczenie emerytalne i zdrowotne danego pracownika, ale część składek musiałby potrącić z pensji. W efekcie pracownik posiadający umowę o pracę, otrzymywałby większe bezpieczeństwo socjalno-emerytalne, ale w zamian za mniejsze wynagrodzenie.
Warto w tym miejscu podkreślić, że sytuacja, w której ktoś jest de facto etatowym pracownikiem, choć podpisaną ma umowę cywilno-prawną (o dzieło lub zlecenie) dotyczy tylko 16 proc. sytuacji, w których „umowy śmieciowe” są stosowane. Ich ewentualna likwidacja uderzy natomiast w tych, którzy stanowią 84-procentową większość. Ta większość to osoby, które naprawdę nie są zatrudnione, a ich umowy nie są jedynie ucieczką przed ZUS-em.
Do tej grupy należą m.in. dziennikarze, graficy, informatycy i inni specjaliści, stanowiący szeroką grupę tzw. wolnych strzelców, ale także np. hydraulicy czy elektrycy, którzy dzięki umowom o dzieło mogą wykonywać pracę dla wielu klientów, nie prowadząc przy tym własnej działalności gospodarczej.
Choć związkowcom najwyraźniej trudno w to uwierzyć, umowa dzieło bardzo często naprawdę jest jedynie umową o dzieło. Trudno sobie wyobrazić, aby redakcja chcąca kupić od konkretnego dziennikarza (wolnego strzelca) jeden jedyny artykuł, musiała w takim przypadku podpisywać z nim umowę o pracę. W Polsce tysiące osób żyją z doraźnych, niewielkich zleceń lub też dorabiają sobie, wykonując pojedyncze zlecenia po pracy.
Umowy o dzieło mają dla nich wiele korzyści.
- Umowa o dzieło nie zmusza do długotrwałej współpracy, pozwala obydwu stronom szybko rozliczyć się z umowy.
- W przypadku zleceń związanych z działalnością twórczą, umowa o dzieło pozwala zastosować 50-procentowe koszty uzyskania przychodów, co pozwala na obniżenie obciążeń podatkowych wykonawcy dzieła.
- To, że umowy o dzieło nie są „ozusowane”, powoduje, że wykonawca może otrzymać większe wynagrodzenie „na rękę” niż osoba zatrudniona na etacie.
- Dzięki umowom o dzieło można pracować jednocześnie dla wielu zleceniodawców.
- Jeśli umowa o dzieło jest realizowana zgodnie z prawem, jej wykonawca nie podlega stałej kontroli zleceniodawcy, a więc ma swobodę co do miejsca i czasu wykonywania umowy.
Z pewnością warto coś zrobić, aby rynek pracy ucywilizować, tzn. sprawić, by umowy cywilno-prawne nie były stosowane w sytuacjach, w których ewidentnie powinno się mówić o etatowym zatrudnieniu. Należy więc uszczelnić przepisy i być może dokładniej kontrolować ich przestrzeganie.
To jednak co innego, niż wylewanie dziecka z kąpielą. A za takie można uznać propozycje obciążenia umów o dzieło składkami ZUS lub zlikwidowania tego typu umów. Niewiele osób zyskałoby na takich rozwiązaniach, za to straty byłyby duże i odczuwane przez tysiące wykonawców.
Marcin Pietraszek
Fot. Getty Images